środa, 22 lipca 2015

Animalistyczne printy.

Dostałam dziś pocztą katalog znanej firmy, zajmującej się wysyłkową sprzedażą odzieży. Postanowiwszy przejrzeć go pobieżnie otworzyłam na losowo wybranej stronie i... padłam! Okazało się bowiem, że hitem sezonu są animalistyczne printy! Musiałam dobrze przyjrzeć się prezentowanym na zdjęciach ubraniom, aby zrozumieć, że chodzi o motywy zwierzęce, po prostu. Uwielbiam język angielski i nie mam nic przeciwko zapożyczeniom z niego, stosowanym w naszej mowie ojczystej, o ile mają one sensowne uzasadnienie! Jasne, że w budce z hot dogami nie poproszę o "gorącego psa" a specjalisty od public relations nie będę na siłę nazywać ekspertem od "kształtowania stosunków między podmiotem a otoczeniem", jednak kiedy słyszę o każualowych lukach, bukowaniu destynacji i szopingowaniu na sejlach- robi mi się słabo. Żaden z pracowników korpo nie spożywa już staroświeckich obiadów. Wszyscy chodzą na lunch, stosując odpowiedni dress code i w pośpiechu, żeby zdążyć skończyć swoje zadania przed deadline'm. Szkoda tylko, że ci specjaliści od anglicyzmów włanczają, umią, rozumią, wracają z powrotem i cofają do tyłu, że o wielu innych cudownych neologizmach nawet nie wspomnę. OMG czy WTF- no sama nie wiem jak najlepiej zakończyć ten wpis :-).

2 komentarze:

  1. No to chyba Ci podpadnę, bo sama też dość często używam różnych obcojęzycznych wtrętów. Ale przy tym polskim również posługuję się w miarę sprawnie i poprawnie i takich kwiatków językowych udaje mi się szczęśliwie unikać, więc może jednak jest to dla mnie jakieś usprawiedliwienie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że ja też na co dzień używam różnych niepolskich słów, nasz język ewoluuje i bardzo dobrze. Nie każę nikomu powracać do staropolskich 'jakoby zawżdy azali', jednak 'animalistyczne printy' mnie przerosły 😆.

    OdpowiedzUsuń