niedziela, 2 sierpnia 2015

(Nie) chciałabym umrzeć za Ojczyznę.

Za nami 71. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, od lat budzącego wiele kontrowersji wśród historyków i nie tylko. Czy rozpoczęło się w dobrym momencie? Czy w ogóle miało sens? Czy jego organizatorzy mieli prawo wysyłać na pewną śmierć tysiące ludzi, w tym dzieci i młodzież? Szacuje się, że w ciągu 2 miesięcy zginęło w Warszawie ok.200.000 Polaków. Czy warto było płacić tak wysoką cenę? I za co właściwie?

Jako magister historii (do którego to tytułu rzadko się przyznaję, jako że moja edukacja w tej dziedzinie nauki zakończyła się wraz z otrzymaniem dyplomu uniwersyteckiego wiele lat temu)- miałam okazję uczestniczyć w wielu dyskusjach na temat Powstania. O ile pamiętam, żadna z nich nie doprowadziła do sensownej konkluzji. Bo czy można w ogóle dopatrywać się logiki w poświęceniu życia dla Ojczyzny?

Kiedyś patriotyzm- to było dla mnie wielkie słowo. Pamiętam jakie wrażenie zrobiły na mnie "Kamienie na szaniec" Aleksandra Kamińskiego oraz inne wojenne lektury, po które sięgnęłam zachęcona tą książką. Identyfikowałam się z bohaterami walczącymi z Niemcami, razem z nimi śmiałam się i płakałam, wyobrażałam sobie siebie na ich miejscu, nie mając oczywiście najmniejszych wątpliwości, że w sytuacji zagrożenia suwerenności mojego kraju- podobnie jak oni walczyłabym do ostatniego tchu o wolną Polskę.

Dlaczego teraz już tak nie myślę? Co się zmieniło, poza tym, że jestem oczywiście starsza i pewnie mniej naiwna niż kiedyś? Przyczyn jest zapewne mnóstwo. Przede wszystkim chyba- czuję się odpowiedzialna za moją rodzinę. Kto zająłby się moimi dziećmi, gdybym ja zginęła w walce o jakąś enigmatyczną wolność? Zapewne jestem też mniej odważna niż, powiedzmy, 20 lat temu. Kiedyś bez zastanowienia przemierzałam Europę autostopem, nocowałam na przystanku autobusowym czy nadmorskiej plaży, piłam piwo z chwilę wcześniej poznanym człowiekiem. Teraz za kierownicą spodziewałabym się raczej spotkać mordercę niż przyjazną osobę, która chce mnie podwieźć wyłącznie z dobrego serca, znajomego od piwa obserwowałabym czujnie w obawie, że wsypie mi coś do napoju a noclegu pod gołym niebem w nieznanym miejscu w ogóle sobie nie wyobrażam.

Wydaje mi się jednak, że przede wszystkim nie chciałabym umierać za Ojczyznę dlatego, że nie czuję się z nią zbyt mocno związana. Jestem rozczarowana polską sceną polityczną i myślę, że ci, którzy wydaliby rozkaz walki o nasz kraj- jako pierwsi zwialiby na Seszele. W ślad za nimi uciekłaby zapewne znaczna większość społeczeństwa. Z wyjątkiem nielicznej grupy prawdziwych patriotów, zostaliby tu ludzie niedołężni oraz różnego rodzaju nieudacznicy, z różnych względów nie potrafiący podjąć decyzji o wyjeździe. Czyli frajerzy a nie bohaterzy... Tak, z całą pewnością myślę, że gdybym tylko miała taką możliwość- uciekłabym, ratując w ten sposób siebie i swoją rodzinę, nie bardzo martwiąc się o los opuszczanego przeze mnie kraju. I wcale nie czuję się z tego powodu dumna.

3 komentarze:

  1. Zgadzam się z Tobą w 100%. W sytuacji realnego zagrożenia nasi szanowni politycy pierwsi wzięliby tyłki w troki, a historia pokazała niejednokrotnie, że na zagraniczną pomoc i wsparcie też jakoś przesadnie nie możemy liczyć. Nie uważam się za patriotkę (nawet tę lokalną), a los mój i mojej rodziny na pewno byłby w takich okolicznościach zdecydowanie ważniejszy niż wzniosłe ideały, które kolejnym pokoleniom stają się coraz bardziej obce...

    OdpowiedzUsuń