wtorek, 1 listopada 2016

Na wagary do kina

Jakiś czas temu, mniej więcej w połowie października, miałam dzień wolny. Rozpoczęłam go rozwiezieniem dzieci do placówek, po czym udałam się na basen.O godzinie 9.00 byłam już wypływana, wysauniona, pachnąca jagodowym żelem i balsamem do ciała, słowem: gotowa do akcji! Stanąwszy przed dylematem: cóż zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem?- zwalczyłam pokusę powrotu do domu w celu ogarnięcia wszelkich zaległości sprzątaniowo- praniowo- prasujących i zdecydowałam, że dzień ten spędzę miło i przyjemnie, robiąc sobie coś na kształt wagarów, jak za starych dobrych licealnych czasów. W tym celu postanowiłam ruszyć na zakupy (czyli po polsku: shopping) do TK Maxx-a. Wszystko szło wyśmienicie do momentu gdy stanęłam przed zamkniętymi drzwiami tegoż, wtedy to zrozumiałam, że INTERNET KŁAMIE, bowiem godziny otwarcia sklepu w realu miały się nijak do tych podanych w wirtualu. Nie pozostawało mi nic innego jak błyskawiczna zmiana planów. Na szczęście, nieopodal znajdowało się kino, jak najbardziej już czynne, skierowałam więc swe kroki w jego stronę.
Wybór seansów tuż po godzinie 9. rano nie był powalający, bez większego więc namysłu zdecydowałam się na "Ostatnią rodzinę", film o Zdzisławie Beksińskim, którego twórczość swego czasu niezwykle mnie fascynowała, jego żonie i synu.
Lubię kino mocne, emocjonalne, niejednoznaczne, nawet lekko bulwersujące. Jednak między "nieco szokującym" a "kompletnie popapranym" widzę dużą różnicę. Nie umiem ocenić "Ostatniej rodziny", nie potrafię jej zdefiniować, ponieważ obraz ten wymyka się z moich, być może przyciasnych, ram. Niezaprzeczalne jest to, że aktorzy grają mistrzowsko. Ich niekwestionowany warsztat rekompensuje niewątpliwie brak fascynującej fabuły. Będąc zagorzałą przeciwniczką kina akcji, powinnam się w tym dziele całkowicie zatracić, uwielbiam bowiem filmy koncentrujące się wyłącznie na ludzkich odczuciach, słabościach, przemyśleniach, wahaniach, rozchwianiach, bólach egzystencjalnych, wszelakich rozterkach i moralnych dylematach. Mimo to w czasie projekcji wielokrotnie miałam dość.
Myślę sobie, że ta historia mnie po prostu przerosła. Nie dałam rady utożsamić się z którąkolwiek z postaci, ba, nie zdołałam żadnej z nich w najmniejszym choćby stopniu polubić, co jest dla mnie warunkiem koniecznym, aby "przeżyć" film we właściwy sposób. Wszyscy byli tam odrażający, obleśni, nieludzcy wręcz, żadna z osób nie wzbudziła we mnie jakichkolwiek cieplejszych emocji, choćby zwykłego współczucia.
Wyszłam z kina rozbita i zdezorientowana. Na szczęście, TK Maxx był już otwarty :-)